Niejadek

boy-709943_1280

Ileż mam boryka się z niezwykłym w przyrodzie zjawiskiem, że ich kilkumiesięczne maleństwa, a potem kilkuletnie brzdące nie chcą jeść. Ponawiamy próby, zachęcamy, nie pozwalamy odejść od stołu dopóki posiłek nie zostanie zjedzony – no dobrze, dopóki połowa tego co na talerzu nie zniknie… niech będzie ćwiartka. Negocjujemy, przekupujemy słodyczami, grozimy, że wstrzymamy dostawę słodkości (to już z tymi starszymi), no po prostu chwytamy się każdego pomysłu, który przyniesie sukces w postaci zniknięcia przygotowanego przez nas dania. Czasem nasze zabiegi przynoszą pożądany skutek, innym razem nie, ale generalnie każdy posiłek przysparza mniejszych bądź większych problemów. I tu dochodzimy do sedna. No właśnie – posiłek jest problemem. Tylko kogo problemem? Okazuje się, że naszym. I wiecie co? To jest właśnie przyczyną powstania tego zjawiska, które nazywa się „niejadek” (nie jedyną, bo może to być również np. dostarczanie dziecku cukru w przeróżnych soczkach, jogurcikach, batonikach i innych przysmakach – ale tu nie o tym).

Przyjrzyjmy się temu od strony dziecka – najpierw tego mniejszego. Mama (rzadziej tata) bądź babcia czy ciocia koniecznie chcą aby dziecko zjadło odpowiednią ilość pokarmu. Próbujemy wcisnąć jeszcze jedną łyżeczkę do buzi naszego skarba i kolejną – tabelki przecież mówią nam wyraźnie ile dziecko w jakim wieku powinno przyjąć składników odżywczych dla prawidłowego rozwoju i o zgrozo jeśli nie dostarczymy tego do organizmu naszego maluszka, to będzie tragedia (przynajmniej naszym zdaniem no i może ekspertów, którzy owe tabelki przygotowali). Niedożywiony maluch nie będzie rósł ani rozwijał się odpowiednio – nasz umysł podpowiada nam makabryczne scenariusze. Jednak nasz maluch nic nie wie o tabelkach. Ma swój brzuszek i swoje preferencje kulinarne, a także – co dla nas w tych okolicznościach najistotniejsze – wyczuwa niepokój mamy (rzadziej taty) bądź babci czy cioci – podczas każdego posiłku. Śniadanie, obiad i kolacja zaczynają mu się kojarzyć ze stresem, którego przyczyn nie bardzo rozumie. Jedno jest dla niego pewne – posiłek nie kojarzy mu się z niczym przyjemnym, a wręcz odwrotnie – czyli dokładnie tak jak nam.

Co zatem zrobić? Przecież nie możemy pozwolić dziecku się zagłodzić! Oczywiście, że nie. To czego potrzebujemy, to zmiany naszego podejścia. Odsunąć tabelki i przyjrzeć się sobie. Czy zawsze jem taką samą ilość jedzenia? Czy wszyscy ludzie jedzą tak samo, w takich samych ilościach i takie same dania? Odpowiedź jest prosta: nie. Są dni, gdy mamy większy apetyt i takie, gdy nie bardzo chce się nam jeść. Gdy wykonamy większy wysiłek fizyczny organizm potrzebuje więcej pokarmu. Są potrawy, które bardziej nam smakują i tych zjemy więcej i takie, które po prostu jemy. Eureka – dziecko ma podobnie. Raz zje mniej – innym razem nadrobi. Ważne jest aby poza apetycznym posiłkiem zapewnić mu komfort jedzenia w atmosferze spokoju.

Teraz przyjrzyjmy się trochę starszemu dziecku, które już więcej rozumie. Jakoś tak jesteśmy skonstruowani my ludzie, że nie lubimy być do niczego zmuszani, a zmuszanie budzi w nas opór. Sprawdźmy:

Drogie mamy, musicie myśleć tak jak ja i postępować zgodnie z moimi wskazówkami. Tylko to co ja mówię jest prawdziwe i wasze zdanie – przykro mi, ale nie ma znaczenia, bo ja mam wyłączność na rację… … … … … – Poczuliście opór po przeczytaniu tak sformułowanego stwierdzenia?

A teraz…?:

Drogie mamy przyjrzyjcie się temu co napisałam i pomyślcie, czy nie ma w tym jakiejś prawdy… – Lepiej?

Jak to się ma do naszego tematu? Już śpieszę z wyjaśnieniem. Wracamy do naszego „niejadka”, któremu komunikujemy, że ma zjeść i dopiero wówczas będzie mogło odejść od stołu – reakcja jest taka, że nasz starszak… siedzi sam przy stole nad talerzem. Coś tam nawet skubnie, ale bez szału.

Przeczytałam kiedyś mądrą poradę, żeby dziecku pozwolić nie jeść. Tak, tak nie mylicie się. Komunikat, który usłyszał mój syn, gdy wiercił się przy pełnym talerzu brzmiał: W naszym domu nie ma obowiązku jedzenia, jeśli chcesz możesz odejść od stołu. I co odpowiedział? Mamo, ale ja jestem bardzo głodny – i zabrał się do pałaszowania posiłku, którym jeszcze przed momentem bawił się. Byłam z siebie dumna i to jak, ale do czasu. Jakiś tydzień bądź dwa później moje wspaniałe dziecko znowu siedziało przy obiedzie i zamiast jeść, rozglądało się na boki. Ha – pomyślałam sobie – mam na ciebie niezawodny sposób. I po raz drugi użyłam tego samego sformułowania, że jak nie chce to nie musi jeść. Tyle, że tym razem skutek był inny od zamierzonego, bo mój kilkuletni synek wstał od stołu, zostawiając nietknięty posiłek. I co teraz?! – grzmiało mi w głowie. Mądra się znalazła! Było czytać porady jakichś psychologów, czy innych specjalistów od dzieci. Myślałam jednak, że słowo się rzekło i jeśli mam być konsekwentna, to nie mogę go namawiać teraz do powrotu do stołu. Byłam skonsternowana, ale wytrzymałam, a parę minut później byłam więcej niż zadowolona, że pozwoliłam dziecku zadecydować czy ma jeść. Wypity rano rumianek znalazł się na podłodze. To był początek grypy żołądkowej i fakt ominięcia obiadku sprawił, że syn przeszedł ją bardzo łagodnie i szybko. Teraz mój dziewięciolatek je jak marzenie, bo… u nas w domu nie ma obowiązku jedzenia, tylko jest przyjemność posiłków 🙂 Czego życzę wszystkim z całego ❤ Ściskam Was serdecznie kochani.

Dodaj komentarz