Miłość miłosierna – Swarzewskie owoce

W Swarzewie – przypominam z ogromną dumą, że dotarłam tam rowerem po przejechaniu prawie 40 km – mogliśmy uczestniczyć w konferencji (brzmi naukowo i elegancko) pt. „Miłość miłosierna”. Dzieje się to po przespanej nocy w domu rekolekcyjnym, zjedzonym śniadaniu i złapaniu oddechu. Siedzimy sobie w niezbyt dużej grupce, uśmiechamy się do siebie, rozmawiamy. O wyznaczonej godzinie do pomieszczenia wchodzi prelegent: czarna sutanna przepasana grubym pasem z takiego samego materiału, za nim duży krzyż z Jezusem Chrystusem, na stopach… sandały, bo jest ciepło. Idzie człowiek 😊 Tak bardzo  potrzeba nam normalności, prawdziwości.

Kilka słów na rozluźnienie, okazanie emocji, że taka bliskość z obcymi osobami może krępować, zaśpiewanie jednej czy dwóch pieśni, potem „dziecięca” zabawa dla śmiechu. A potem… Rewelacyjna konferencja. Nic wymuszonego, słowa płynące z serca i znajomości ewangelii. Żywa ewangelia nawiązująca do naszych czasów. Prosty język, odwołania do życia mówcy. Wszystko jasne przejrzyste i klarowne.

Wiele razy słyszałam, że nasze zachowanie powinno być, jak tego miłosiernego Samarytanina. Kapłan i lewita (lewita to też kapłan) idą dalej zostawiając pobitego biedaka, bo spieszą się do swoich ważnych obowiązków. Kiedyś przyjaciółka dała mi do myślenia. Opowiedziała mi pewną prowokację zorganizowaną przez telewizję. W skrócie dotyczyło to pomocy pewnym osobom i pokazanie, że większość ludzi przejdzie obojętnie. (Od siebie dodam, że nie lubię, gdy ktoś kogoś prowokuje. Ma to już wydźwięk, że chce się kogoś złapać na tym, że źle postąpi). Ludzie oglądający w telewizji taki materiał, mogą poczuć się lepiej i ocenić tych co biernie poszli dalej. We mnie zagościła wówczas myśl, że ja bym musiała iść do swojego syna… I Bóg dał mi łaskę i jasność, że mogłam to zobaczyłam, iż moje myślenie właśnie było jak tych kapłanów. Przecież, gdybym zostawiła mojego syna, to byłby dobrze zaopiekowany, więc mogłabym pospieszyć z pomocą osobie potrzebującej. Pomyślałam wówczas, Panie proszę nie pozwól mi nigdy zostawić człowieka w potrzebie.

Wracając do konferencji. Usłyszałam na niej aspekt tej przypowieści, którego do tej pory nie widziałam, a mianowicie, że to my czasami jesteśmy tym pobitym i leżącym na drodze człowiekiem. Przez zło, które nas skrzywdziło, przez grzech którego się dopuściliśmy, przez słowo, które nas zraniło. Jezus zaś jest miłosiernym Samarytaninem, który nas uzdrawia, podnosi, płaci za nasze życie. Cóż za oczywistość, a ja ją po raz pierwszy usłyszałam. Było to dla mnie mocne odkrycie.

people-1550501_1280

Pomyślałam, że kiedy ja komuś pomagam nie oceniając, to pozwalam Jezusowi w sobie działać, a gdy ktoś mnie podnosi, to sam Jezus działa w nim. Obyśmy jak najczęściej Boga na Ziemię sprowadzali.

Konferencja była dużo bogatsza niż to co tutaj napisałam, ale to najbardziej zapadło mi w sercu.

Oto ksiądz, oto człowiek. Dziękuję księdzu Mariuszowi Szykule za spotkanie, świadectwo wiary i jego osobistej relacji z Jezusem. Dzięki niemu mogłam i ja przybliżyć się do mojego Boga 😊

Dodaj komentarz